krzysztofmroczko krzysztofmroczko
133
BLOG

Byłem drwalem zanim to było modne

krzysztofmroczko krzysztofmroczko Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Leniwe sobotnie przedpołudnie oznacza przyrządzenie bardziej niż na co dzień skomplikowanego śniadania. Zjadam “kanapkę drwala” z “chlebem drwala” i patrzę na brodatych młodzieńców w koszulach w kratę. I przypominam sobie, że byłem przed laty drwalem. Takim prawdziwym, nie z reklamy.

 
image

Kilkanaście lat temu rzuciłem studia i pojechałem pracować do lasu. Takie hobby sobie wymyśliłem, niczym polski poeta, co chciał pewne rzeczy przemyśleć. Na swoją “siekierezadę” wybrałem lasy Pomorza Zachodniego. Wybór okazał się trafny, piękna okolica. Lasy, jeziora, morenowe pagórki. Spokój, cisza. Przynajmniej do chwili, gdy ktoś nie odpalił piły spalinowej.

Koniec lutego w trakcie dość ciepłej zimy to nie był zły czas. Nie było już śniegu, ale błoto wszędzie. Pierwsza “metrówka” na ramieniu nieomal mnie nie zabiła. Taki metrowy konar jednak trochę waży, a ja wówczas nie byłem zbyt wysportowany. Na początku, niczym Janek Peresada, nadawałem się jedynie do palenia gałązek. Wyrobiłem się z czasem, innego wyjścia nie było.

Były zasadnicze różnice pomiędzy wyobrażeniem wielkomiejskich scenarzystów a rzeczywistością. Nie było tam kraciastych koszul, ubieraliśmy się w sklepach z używaną odzieżą z Niemiec, większość wybierała dresy, mało ważyły i stąd były najtańsze. Bardzo rozsądne podejście do tematu, takie męskie.

Pracujący ze mną panowie nie mieli bród, za to najczęściej wąsy. Fryzury nie były stylizowane, większość golił maszynką niczym owce Janek będący kierowcą. Znów wygrywała prostota niezamożnych ludzi — krótkie włosy obcięte raz na dwa miesiące oznaczały wydatek rzędu dwóch piw, stawianych domorosłemu fryzjerowi oczywiście po wykonaniu usługi.

Do pracy nie jeździliśmy wypasionymi pickupami, po prostu wskakiwaliśmy w dziesięć osób na przyczepę zaprzęgniętą do ciągnika Ursus C-360, którym powoził właśnie Janek, pochodzący gdzieś spod Łomży. Tatuaże owszem były, ale robione ręką mistrzów spędzających lata pod celą w Sztumie lub Rawiczu. Słowem — było normalnie, jak na polskiej wsi, która głosuje na PiS i nikt w mieście tego nie jest w stanie zrozumieć.

Nie jedliśmy wymyślnych kanapek, a chleb ze smalcem lub metką, bo były najtańsze, a pracownik leśny nie zarabia zbyt wiele. Zamiast dyskusji o koreańskim kinie (lub o kinie w ogóle, bo najbliższe było chyba w Stargardzie Szczecińskim, oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów), za to często rozmawialiśmy o wydatnych cyckach Jadzi sprzedającej w gieesie we wsi. Było o czym rozmawiać, możecie mi wierzyć.

Nie mieszkaliśmy w drewnianych chatach z bali, lecz w zaniedbanym poniemieckim dworku, położonym nad jeszcze bardziej zaniedbanym stawem. Cóż, odkąd mieszkali tam Niemcy minęło już wówczas 60 lat, a pracownicy PGR nie byli zbyt uporządkowani.

Życie w niczym nie przypominało reklam, ale miało swój swoisty urok. Prostota, powtarzalność, zgrubienie dłoni i bimber pod ogórka przy ognisku. Wytrzymałem w ten sposób 9 miesięcy, szczerze mówiąc przestraszyłem się zimy “leśnych ludzi”. W symboliczny sposób narodziłem się na nowo, chyba o to mi chodziło, nie pamiętam. Jednak pamiętam, by reklamy nie mieszać z rzeczywistością. Podobnie zresztą jak czytanych w młodości powieści.

Wrocławianin z urodzenia i przekonania. Myślę szybko, nie owijam w bawełnę. Nadal wierzę w dziennikarstwo obywatelskie, dlatego prowadzę portal osiedlowy Wrocław Leśnica Info. Tutaj już nie piszę o polityce, zostawiam to hunwejbinom i sekretarzom. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości